Zamek w Brzegu miejscem polsko-ukraińskich spotkań i inspiracji

Zamek w Brzegu miejscem polsko-ukraińskich spotkań i inspiracji

Oto posłowie Jacka Inglota, polskiego pisarza mieszkającego we Wrocławiu, do powieści Oksany Usenko, ukraińskiej pisarki mieszkającej w Kijowie. Oboje spotkali się raz na brzeskim Zamku, oboje mieli na brzeskim Zamku swoje spotkania autorskie. I o brzeskim Zamku, gdzie do spotkania obojga autorów doszło, też jest w tym posłowiu mowa. Powieść „Tajemnice oceanu”, kontynuację „Córki Azrai”, opublikowało również brzeskie wydawnictwo OdeSFa – Odmienne Stany Fantastyki, a Muzeum Piastów Śląskich objęło ją honorowym patronatem. Jej przekład autoryzowany dał Jacek Izworski, dobrze znany w Polsce fanom fantastyki. Taka drobna w skali globu rzecz, jak ta edycja, wartościowa niezależnie od okoliczności, dobrze służy sprawie teraz, gdy w Ukrainie ważą się losy Europy i świata.

Data publikacji:

Utopia na dnie oceanu

Oksanę Usenko poznałem w Brzegu (tym opolskim), na uroczym renesansowym Zamku, dziele ostatnich śląskich Piastów, gdy ukraińska autora zjawiła się na promocji „Córki Azrai”, pierwszej części opowieści o dziewczynce Oldze, która, dzięki niezwykłemu zrządzeniu losu, staje się syreną – czyli tytułową Azrai, członkinią wodnego ludu władającego głębinami mórz i oceanów. Ta niezwykle urokliwa baśń – i nie baśń zarazem, gdyż jest osadzona w świecie współczesnym i jak najbardziej realnym, a nie w mitycznej „krainie za siedmioma górami, za siedmioma rzekami” – w polskim wydaniu OdeSFy przybrała niezwykłą edytorską postać, ukazała się mianowicie jako dwujęzyczny dublet, po polsku i ukraińsku. Nie bez powodu.

W Polsce znajdowało się już wówczas kilkaset tysięcy dzieci ukraińskich, które, po napadzie Putina na ich ojczyznę, musiały ją opuścić – podstawowym zamysłem dwujęzycznej publikacji było zaoferowanie im możliwości utrzymania kontaktu z literaturą ukraińską i zarazem danie szansy na zapoznanie się z językiem kraju, do którego przybyli wygnani przez wojnę. Także młody polski czytelnik mógł, zapoznając się z historią małej syreny, mieć sposobność, by zetknąć się z językiem i literaturą nowych szkolnych kolegów. To ambitne przedsięwzięcie było próbą skłonienia młodych pokoleń obu narodów do kontaktu przez literaturę, odważnym i nowatorskim eksperymentem. I potrzebnym, zwłaszcza tym, którzy przybyli do nas prawie bez niczego, a na pewno bez własnych książek, bo nikt nie myśli o książkach uciekając z płonącego domu. A baśń zawsze pocieszała w smutku i dawała nadzieję, że w przyszłości może być lepiej.

Drugim bohaterem tego przedsięwzięcia jest tłumacz Jacek Izworski, którego poznałem jeszcze w latach 80. XX wieku, gdy, jako młody student, zacząłem uczestniczyć w spotkaniach wrocławskiego Klubu Fantastyki Index, którego i on był członkiem. Los dla Jacka nie okazał się łaskawy, został bowiem dotknięty ciężkim kalectwem i zapewne dlatego, nie mogąc sprawnie funkcjonować w życiu fizycznym, przeniósł swoją aktywność do sfery duchowej, konkretnie do literatury, oczywiście fantastycznej, tu czuł się najlepiej. Tej odmianie literatury po prostu poświęcił swoje życie, badając ją i opisując z benedyktyńską cierpliwością. Pamiętam, jak otwierałem numer miesięcznika „Fantastyka”, a tam, na długiej szpalcie, znajdowałem opracowaną przez Jacka bibliografię wydanych w Polsce fantastycznych książek. Wykonał gigantyczną pracę kodyfikacyjną – w erze przed Internetem! – której nikt poza nim nie był chyba w stanie się podjąć. To jedno dzieło świadczy, z jak niezwykłym umysłem mamy do czynienia. Jacek realizuje się także jako znakomity tłumacz, czego cykl o syrenie Oldze i morskim ludzie Azrai jest wymownym dowodem. Jego przykład pokazuje, że nawet poważna niepełnosprawność nie musi zamykać i wykluczać – nawet w najtrudniejszej sytuacji można znaleźć przestrzeń do działania i wykazania się talentem. Zawsze Jacka za to podziwiałem – że potrafił w ten sposób, intelektualną aktywnością, niejako przezwyciężyć swą fizyczną ułomność. Nie każdemu jest dany podobny hart ducha.

Razem z ukraińską pisarką stworzyli niezwykły duet, którego dziełem jest polskie wydanie cyklu o młodej syrenie, córce ludu Azrai, rozdartej między dwoma światami, morzem i lądem.

Oksana Usenko wydaje się wręcz zafascynowana morzem, czy, szerzej, niezmierzonymi przestrzeniami globalnego oceanu, czego zresztą nie ukrywa (mieszkała nad Morzem Azowskim). Sam często rozmyślałem o tym, że to środowisko alternatywne względem naszego „suchego lądu”, oferujące zupełnie nowe możliwości. W jednym ze swoich utworów umieściłem zresztą na dnie Pacyfiku stację-miasto o niezbyt może oryginalnej nazwie Polska 2, gdzie dysydenci z lądowej Polski 1, upadłej i opanowanej przez autorytaryzm, tworzą dla niej ulepszoną podwodną alternatywę. Autorka „Tajemnic oceanu” zdaje się iść podobnym tropem – tego rodzaju niezamierzone „wspólne myślenie” to na terenie fantastyki częste zjawisko – i opisując ukryte pod wodą Mavi Isid, państwo narodu Azrai, tworzy zarazem rodzaj utopii, skontrastowanej z panującą na lądzie ludzką dystonią; ta opowieść niedwuznacznie kojarzy się z legendą o zatopionej Atlantydzie, kraju tak idealnym, że musiał zniknąć z powierzchni niedoskonałej Ziemi. Są bowiem Azrai tym, czym ludzie najpewniej nigdy nie będą: istotami mądrymi, racjonalnymi, kierującymi się nie emocjami, lecz rozsądkiem i umiarem. To świat oświeconej harmonii stworzony przez wzorcowe istoty, zderzony z panującym nad wodami chaosem i nieporządkiem homo sapiens – któremu ten drugi człon nazwy, „sapiens”, chyba nie do końca się należy. Niewątpliwie należy autorkę pochwalić za kreacyjny rozmach, z jakim opisuje ten Błękitny Świat; podejrzewam, że niejeden czytelnik chętnie by w nim zamieszkał, a przynajmniej spędził tam urlop.

Ocean – środowisko wodne, pokrywające trzy czwarte powierzchni globu – wydaje się być egzystencjalną alternatywą dla – powietrznego – lądu, zwłaszcza w epoce ekokalipsy, katastrofy klimatycznej. Co zrobimy, gdy kontynenty zamienią się w rozpalone patelnie, a wysokie temperatury zaczną zagrażać życiu? Człowiek to nie salamandra, jest stworem stałocieplnym, w większości złożonym z wody. Gdy zaczniemy się smażyć jak frytki, wyjście może być tylko jedno: powrót tam, skąd, wraz z innym życiem, wyszliśmy przed eonami, w chłodne tonie oceanu. Może autorka „Córki Azrai” antycypuje nieuchronną przyszłość? Zresztą we fragmentach opisujących podwodne państwo nie ma właściwie krzty baśni, to twarde i pomysłowe science fiction. A zatem wizja, która się może zdarzyć.

Motyw „wodnych ludzi” jest skądinąd od dawna obecny w fantastyce, także... radzieckiej, i to filmowej. Zastanawiam się, na ile Olga jest potomkinią Ichtiandera, bohatera filmu „Diabeł morski” (1961, reż. Giennadij Kazanski, Władimir Czebotariow), syna profesora idealisty Salvatora, który, by ratować chorego na gruźlicę potomka, przeszczepia mu skrzela rekina. Tym sposobem młodzieniec może oddychać pod wodą. Dla ojca to początek eksperymentu – Ichtiander ma dać początek nowej „podwodnej” rasie, która stworzy na dnie oceanu wzorcowe społeczeństwo, które, wyzbyte presji ekonomicznej, korzystając z morskich bogactw, wreszcie zrealizuje ideały wolności i sprawiedliwości (nikt tyle o nich nie mówił co komunizm i nikt nie był od nich dalszy, taki paradoks tej ideologii). Fabułę oparto na prozie Aleksandra Bielajewa, klasyka radzieckiej sf z lat trzydziestych XX wieku. Czytając o utopijnym świecie Mavi Isid, zastanawiałem się, na ile w prozie ukraińskiej autorki odbija się to dawne marzenie radzieckich pisarzy i myślicieli (film zdobył wielką popularność i był często emitowany w telewizji). Z drugiej strony tęsknota za ideałem nie zależy przecież od konkretnej ideologii.

A może to marzenie o idealnym Błękitnym Świecie bierze się z czegoś innego i znacznie bliższego: inwazja armii Putina na Ukrainę trwa od 2014 roku, osiem lat później przeszła w pełnoskalową wojnę, dowodząc, że ludzkie – w tym wypadku rosyjskie – zbrodnicze szaleństwo nie zna granic, może zdarzyć się zawsze i wszędzie. Załamanie porządku w realności może skłaniać do ucieczki w krainę baśni i naukowej utopii, zamieszkałej przez zrównoważonych, dobrych Azrai, którym tego typu czyny nawet nie przychodzą na myśl. Fantastyka zawsze była sposobem na reakcję na koszmar codzienności, w Polsce, doświadczonej przez komunizm, coś o tym wiemy. W najczarniejszej nocy po stanie wojennym też uciekaliśmy w fantastykę. Marzenia pomagają znieść koszmar codzienności, po to są.

 Ale może należy czytać tę historię także jako powieść z rodzaju bildungsromanu, opowieści o dojrzewaniu, drodze do dorosłości. Olga szuka swojej prawdziwej natury, gdyż odpowiedź na tę kwestię jest równocześnie przekroczeniem granicy dojrzałości, za którą niedojrzałe, niesamodzielne dziecko staje się suwerenną jednostką. Można również – odnosząc się do szerszego kontekstu – spojrzeć na tę postać symbolicznie: bohaterka, podobnie jak Ukraina, szuka swojej prawdziwej tożsamości, świata, do którego naprawdę przynależy. Ta azrailudzka hybryda musi odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: czy jest bardziej człowiekiem, czy syreną? A może jednym i drugim, w harmonijnym współistnieniu? Te pytania w równym stopniu dotyczą jednostek, jak i narodów. Każdy w końcu musi na nie odpowiedzieć – jeśli chce być/żyć naprawdę, nie tylko na niby.

Dobra fantastyka jest bliższa życiu, niż się na pozór wydaje.

Gdy zwiedzaliśmy razem z Oksaną ekspozycję na brzeskim Zamku, w pewnym momencie podeszliśmy do obrazu Ludwika Stasiaka przedstawiającego dziewiętnastowiecznych polskich zesłańców podczas etapu, pewnie w drodze na Sybir, bo gdzież ich Moskale mogli wlec. Milczeliśmy, patrząc na udręczonych ludzi sprzed ponad stu lat, doświadczających „wspaniałości” ówczesnego imperium carów. Ja myślałem o tym, że to wszystko już na szczęcie za nami. O czym myślała pisarka z Ukrainy? Może o tym, że teraz to jej naród przechodzi przez swój „etap”...

Mamy ze sobą więcej wspólnego, niż na pozór sądzimy. Nie tylko ludzie i Azrai.

Jacek Inglot

Dobrymi wiadomościami fajnie się dzielić z innymi!

Data publikacji:

Powodzenie!

Niepowodzenie!